Grażyna Bojanek z Bochni od 16 lat zajmuje się bezdomnymi kotami. Pod swoją swoją opieką ma blisko 30 czworonogów.
Początkowo nic nie wskazywało, że kobieta będzie pomagała takiej grupie zwierząt. Początkowo miała tylko psa. Jej mąż wychodził z nim na spacer i pewnego dnia przybłąkał się młody kotek. Codziennie podążał dwa metry za mężczyzną.
Któregoś zimnego wieczoru, zwierzę leżało zziębnięte na klatce. Małżeństwo postanowiło przygarnąć je do siebie. Kilka dni później kobieta uratowała dwa kolejne koty. Od tamtej pory zaczęła zwracać uwagę na bezdomne kocięta. To właśnie wtedy uznała, że musi choć w najmniejszy sposób im pomóc. Nie zawsze spotykała się ze zrozumieniem.
- Ludzie zamiast wspomagać, przeszkadzają. Nie pozwalają karmić w miejscach, gdzie robię to od lat, robią mi awantury. Robimy z mężem domki dla kotów to je wyrzucają, niszczą. To bardzo przykre - mówi pani Grażyna.
Na szczęście, jej mąż od kilku lat pomaga jej mąż w rozwożeniu karmy i wszystkich akcjach związanych ze zwierzętami. Kobieta może też liczyć na wsparcie ze strony stowarzyszenia Bochnianie Bezdomniakom, od którego dostaje karmę. Stowarzyszenie prowadzi zbiórki pieniędzy, dzięki którym możliwe jest leczenie kotów, a przede wszystkim zmniejszenie ich liczebności poprzez sterylizację oraz kastrację. - Dla mnie pomoc dla zwierząt, to nie tylko zbiórki na karmę, to też szeroko pojęta edukacja i pomoc zwierzętom, którym źle się dzieje - mówi Marta Sosin, prezes stowarzyszenia.
Jako zarejestrowana karmicielka, pani Grażyna jedzenie dostaje również z Urzędu Miasta. W dalszym ciągu są to jednak ilości niewystarczające, mimo że w roku 2018 na sezonowe dokarmianie wolno żyjących kotów przeznaczono ok. 6,5 tys. zł.
Dziennie kobieta zużywa 8 puszek mokrej karmy, kilka saszetek dla młodych kociąt, 40 dag mortadeli i 1 kg serc drobiowych. Wyżywienie blisko 30 kotów kosztuje ją około 30 zł dziennie. Robi to dobrowolnie, niezależnie od pory roku i aury, również w niedziele i święta. Nie ma więc możliwości kilkudniowego wyjazdu, bo niełatwo zaleźć zastępstwo.
Niedawno karmicielka przeszła dwie operacje, dużo czasu musiała też poświęcić na rehabilitację. W tym okresie kotami zajmowały się dobre znajome kobiety, a pod koniec zadanie przejął jej mąż. Od tamtej pory regularnie jeździ z nią w teren.
Niestety, liczba kociaków pod opieką pani Grażyny stale rośnie. - Są ludzie, którzy spoza Bochni przywożą i wyrzucają małe kotki na osiedle, bo wiedzą, że tu są dokarmiane. Zamiast sprawiać, żeby było ich mniej, jest coraz to więcej - mówi pani Grażyna.
FLESZ: Uwaga kierowcy! Są kolejne nowe znaki
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?