Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wspomnienie o Joannie Agackiej-Indeckiej

Anna Gronczewska
Kiedy w niedzielę byłam w łódzkiej katedrze na mszy w intencji mecenas Joanny Agackiej-Indeckiej, która zginęła w katastrofie pod Smoleńskiem, przed oczami stanął mi jej obraz sprzed ponad 20 lat. Obraz uśmiechniętej, wesołej dziewczyny z czarnymi, długimi włosami...

Razem w 1983 roku zaczynałyśmy studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Łódzkiego. Nie chodziłyśmy razem na imprezy, nie bawiłyśmy się wspólnie w akademiku, nie przygotowywałyśmy się nocami do egzaminów, ale dziś mogę z dumą powiedzieć, że ją znałam.

Choć na roku studiowało wtedy ponad 150 osób, nie sposób było jej nie zauważyć. O ile dobrze pamiętam, pierwszy raz rozmawiałyśmy z Joasią na egzaminach wstępnych. Ubrana w białą bluzkę i czarną spódnicę, czekała z grupą wystraszonych maturzystów na egzamin ustny z historii. W przeciwieństwie do innych, emanował z niej spokój. Dziś myślę, że wtedy też się denerwowała, ale nie okazywała tych złych emocji.

Potem, choć nie byłyśmy razem w grupie, często spotykałyśmy się na uczelnianych korytarzach. Nieraz razem czekałyśmy przed salą na egzaminy. Tak jak na ten z prawa rzymskiego, który zdawaliśmy u prof. Jana Kodrębskiego. Wszyscy bardzo się denerwowali. Profesor Kodrębski uchodził za surowego egzaminatora. Pamiętam, jak zgromadzeni przed salą egzaminacyjną słuchaliśmy opowieści, że trzeba będzie bezbłędnie rozpoznać wszystkie postacie z obrazów wiszących w gabinecie prof. Kodrębskiego. Oczywiście wszystkie te opowieści były studenckimi legendami. A prof. Kondrębski okazał się wymagającym, ale sprawiedliwym egzaminatorem.

Razem z Joasią chodziłam na zajęcia z wychowania fizycznego. Odbywały się one w hali budynku filologii polskiej przy al. Kościuszki. Joasia sumiennie chodziła na wf. O ile pamięć mnie nie myli, grała w koszykówkę i była szalenie ambitną zawodniczką. Jak to w życiu studenckim, nie zawsze bywało się na każdym wykładzie. Wtedy zawsze można było liczyć na Joasię. Kilka razy pożyczałam od niej notatki z wykładów. Pomagała bez grymaszenia, wydziwiania, piętrzenia problemów. Pożyczała je z uśmiechem. Bo Joasia była bardzo pogodną dziewczyną...

Gdy Joasia zaczynała studia, jej mama mec. Elżbieta Agacka-Gajdowska była już znanym łódzkim adwokatem. Wiedzieli o tym niemal wszyscy na roku, ale nie od Asi. Ona nigdy się tym nie chwaliła. Zawsze była skromna, ale też elokwentna, mająca swoje zasady, energiczna.

Od czasów zakończenia studiów nie widziałam Joasi. Zdziwiłam się, gdy usłyszałam, że została na uczelni, a nie poszła na aplikację adwokacką. Pracowała w Katedrze Prawa Karnego Uniwersytetu Łódzkiego. Potem dowiedziałam się, że Joanna wyszła za mąż za Krzysztofa Indeckiego. Gdy studiowałyśmy, był asystentem albo adiunktem w Katedrze Prawa Karnego. Dziś profesor Indecki jest kierownikiem tej katedry.

Ale, tak jak przewidywało wiele osób, Joasia poszła w ślady mamy i została adwokatem. Długo przebywała za granicą. Zbierała doświadczenie w kancelariach adwokackich USA, Wielkiej Brytanii. Teraz młodzi adwokaci wspominają, że wielu z nich wprowadzała do zawodu, wysyłała jako aplikantów na pierwsze sprawy do sądu...

Tak jak oni nie mogę uwierzyć, że już nigdy nie zobaczę Joasi. Jej życzliwości, spokoju i uśmiechu...

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodzkie.naszemiasto.pl Nasze Miasto