Decyzja o strajku zapadła po godzinie czwartej nad ranem 13 grudnia 1981 roku. Część pracowników z nocnej zmiany wróciła rano do domów. Chcieli się przygotować do strajku. Sporo osób jednak zostało, by pomagać. Do huty dotarł ksiądz. Odprawił mszę św. Podczas kazania mówił o godności ludzkiej. Około godziny jedenastej do zakładu przyszedł I sekretarz KZ PZPR, Jan Klassa. - Rozmawiałem z nim krótko. Zdecydowaliśmy, że nie będzie specjalnego komitetu strajkowego. Wyznaczyłem tylko odpowiedzialnych za: straże, porządek, wyżywienie - wylicza Orzeł.
Do zakładu docierały informacje z miasta. Okazało się, że strajkuje Kopalnia Soli, Zakład Naczyń Kamionkowych i Spółdzielnia Ogrodnicza. - Przez radiowęzeł podaliśmy przemówienie wojenne generała oraz nasze oświadczenie, w którym stwierdzamy, że świadomi sytuacji i odpowiedzialności będziemy spełniać swoje powinności dopóki tego sobie będzie życzyć załoga. Zakład został zamknięty. Nikt nie mógł wychodzić bez przepustki - wyjaśnia Jerzy Orzeł.
Pod bramę huty przychodziły rodziny pracowników. Ludzie przynosili kanapki i herbatę. Ze względu na zagrożenie interwencją zdecydowaliśmy się przenieść do hali produkcyjnej. Tam też zamontowano nagłośnienie. Chodziło o lepszy kontakt z ludźmi. - Sytuacja stawała się coraz bardziej nerwowa. Do ludzi przemawiał I sekretarz KZ PZPR. Podkreślał słuszność protestu, a w czasie rozmowy z nami proponował przejęcie przez partię kierownictwa strajku. Twierdził, że partia jest legalna i jej działalność nie została zawieszona. Oczywiście nie zgodziliśmy się. Wieczorem w zakładzie zjawił się jeszcze II sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR, Wiesław Palczewski. Przestrzegał nas przed interwencją i proponował sprowadzenie na rozmowy władz wojskowych - wspomina Jerzy Orzeł.
Na takie rozwiązanie zgodzili się strajkujący. Wojskowi przyjechali po dwóch godzinach. Żądali zakończenia strajku.
Strajkujący jednak nie przestraszyli się. We wtorek do huty dotarły informacje, że rozbito strajk w kopalni i Zakładzie Naczyń Kamionkowych. - Zostaliśmy ostatni w Bochni i, jak się później okazało, ostatni w województwie tarnowskim. Siedzieliśmy w hali i modliliśmy się - wspomina Jerzy Orzeł
Około 13 ciszę przerwały syreny. W zakładzie pojawiły się siły porządkowe. Grupa rozjuszonych zomowców rozpoczęła pacyfikację budynku od pomieszczeń dyrekcji. Otwierali drzwi butami. Wyrywali zamki. Obecnym w biurach kazali kłaść się na brzuchu. W hełmach z tarczami, pałkami okrążyli grupę około 2000 strajkujących. Jeden z pracowników wziął mikrofon i rozpoczął modlitwę.
- Otoczyli nas. Krzyczeli, ale zagłuszało ich miarowe "Zdrowaś Mario łaski pełna…". W pewnej chwili modlitwa ustała. Ktoś z tłumu zawtórował "Jeszcze Polska nie zginęła" Śpiewali wszyscy. Większość przez łzy - wspomina Orzeł.
Ludzie zaczęli się rozchodzić. Przy oficerze został tylko przewodniczący zakładowej komisji. Dołączył do niego Eugeniusz Oleksiński, jego zastępca.
- Wyprowadzili nas na zewnątrz przed halę do zaparkowanego nieco dalej "gazika". Gdy wsiedliśmy, z krótkofalówki usłyszałem meldunek: akcja dobiega końca. Ulżyło mi, że strajk już skończony, że już nie muszę odpowiadać za innych - wspomina przewodniczący.
Jerzy Orzeł za swoje bohaterstwo spędził rok w więzieniu, jego zastępca Eugeniusz Oleksiński niewiele mniej.
echodnia.eu W czerwcu wybory do Parlamentu Europejskiego
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?