Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dzięki niemu do Bochni bardzo chętnie przybywają gwiazdy prawie z całego świata, a cykl Bochnia Rocks liczy już blisko 50 koncertów

Paweł Michalczyk
Paweł Michalczyk
Piotr Lekki prezentuje bilety zebrane z dotychczasowych koncertów, które do tej pory obyły się w Bochni
Piotr Lekki prezentuje bilety zebrane z dotychczasowych koncertów, które do tej pory obyły się w Bochni Paweł Michalczyk
Rozmawiamy z Piotrem Lekkim, gitarzystą i producentem muzycznym z Bochni na temat cyklu koncertów, których jest organizatorem.

WIDEO: Krótki wywiad

8 stycznia minęło sześć lat od pierwszego wydarzenia z cyklu, który z czasem nazwaliście Bochnia Rocks! Organizując klinikę gitarową Bumblefoota w 2014 roku pewnie nie przypuszczałeś, że będzie ona zaczątkiem cyklu?

Faktycznie, niedawno podczas organizowanej w Bochni Galerii Bezdomnej, fotografowie którzy uwieczniają nasze koncerty, zrobili wystawę zdjęć. Powstał również wielki obraz na którym zostały zebrane wszystkie plakaty z sześciu lat naszego cyklu, i gdy to zobaczyłem, uświadomiłem sobie wagę tego, co się do tej pory udało się zrobić. Zaczęło się niewinnie, była możliwość zorganizowania koncertu, więc to zrobiliśmy. Potem pojawiły się kolejne i następne. Dopiero po tych sześciu latach, gdy przyglądam się temu z boku, widzę że było około pięćdziesięciu imprez, i to robi duże wrażenie, wynika z tego że koncerty odbywały się średnio co półtorej miesiąca.

Robicie to wspólnie z Michałem Kubickim, którzy prowadzi agencję koncertową, ale nie każdy koncert jest rentowny, do niektórych pewnie trzeba było dołożyć. Dlaczego więc to robicie?

Te koncerty nie są organizowane po to, żeby na nich zarabiać. Jest to moje hobby, moja pasja, część mojego życia. Jedni jeżdżą na ryby, inni lubią jazdę na nartach, a mnie interesuje muzyka. Jestem dumny, że ci ludzie przyjeżdżają do naszego miasta. W Bochni jest to trochę niedoceniane, większość ludzi nie ma świadomości, że to ważna sprawa i nie chodzi tu o jakąś nieskromność. Niestety, w muzyce i w sztuce w ogóle pewne rzeczy bardzo się zdewaluowały. Słucha się muzyki z pendrajwa, a nie docenia tego, że do miasta przyjeżdża muzyk, który gra na instrumencie trzydzieści lat po osiem godzin dziennie i trudno przecenić jego kunszt, warsztat i często ogromny wkład w muzykę światową. Nie mówię tu o kwestiach gustu, coś się komuś podoba, coś innego nie, ale w dzisiejszych czasach się tego nie dostrzega i nie szuka wyższych wartości, słuchaczom nie chce się zmusić do myślenia. Więcej ludzi przychodzi na koncerty, na których muzyka jest odtwarzana z playbacku, i nie wymaga wysiłku szarych komórek. Mój znajomy redaktor z Radia Rzeszów kiedyś mnie zapytał: „Jak to jest, gdybyś ludziom dał do wyboru Mercedesa i Poloneza, wybiorą Mercedesa. Dlaczego z muzyką tak nie jest?” Ale cieszę się, że jest grupa ludzi, którzy przyjeżdżają do Bochni. Sam jeżdżę na koncerty w różnych krajach i w ogromnych salach, ale lubię te bocheńskie, bo są one klimatyczne, kameralne i lepiej się w ten sposób obcuje z muzyką mając artystów na wyciągnięcie ręki.

No i wielu z tych artystów gościsz we własnym domu.

To odrębna sprawa, bo to często część moich obowiązków jako organizatora. Choć zdarzały się sytuacje, że dany artysta zaraz po koncercie musiał wyjechać, np. Ritchie Kotzen czy Paul Gilbert, to w większości muzycy zostają na noc w Bochni. Czasami nawet przyjeżdżają wcześniej, chyba nawet przez to, że wiedzą, że u nas zaopiekujemy się nimi i zorganizujemy im czas, z niektórymi się przyjaźnimy. Bardzo lubię tych ludzi, lubię mieć z nimi kontakt, dbamy o nich, sam jestem muzykiem i wiem, jakie to jest ważne, by będąc w trasie, cały czas na walizkach, móc trochę inaczej spędzić wolny czas, odpocząć chwile i zjeść domowy obiad. Tak było z Tony Franklinem fenomenalnym basistą który zagrał u nas w listopadzie 2018r. Moja żona ugościła ich w naszym domu, była bardzo rodzinna atmosfera, wiele rozmów, wspaniały czas. Nie zapomnę tego do końca życia, zwłaszcza że Tony jest genialnym muzykiem, ale i świetnym, bardzo miłym, kontaktowym człowiekiem, dlatego to wielka przyjemność z nimi obcować i razem spędzić czas, rozmawiając o muzyce. Bardzo sobie to cenię i to bardzo ważna dla mnie część organizacji tych koncertów.

Bumblefoot dzięki Tobie zobaczył bocheńską kopalnię soli.

Przy jego solowych koncertach jest mniej problemów technicznych, dzięki czemu jest więcej czasu na zwiedzanie, czy spędzanie czasu inaczej niż tylko muzycznie. Dlatego udało się go zabrać do kopalni i jestem z tego dumny. Planowałem wiele takich wyjazdów, ale zwykle brakuje na to czasu, bo muzycy muszą się przygotować do koncertu, często są bardzo zmęczeni, cały czas w trasie, więc muszą trochę odespać, odpocząć. Gdy Bumblefoota przywiozłem z lotniska, w czasie jazdy był tak zmęczony, że przysypiał na przednim siedzeniu. Gdy dojechaliśmy do domu, chwilę odpoczął, zjedliśmy obiad, porozmawialiśmy, a on zapytał, czy może popracować nad produkcją płyty dla zespoł, dla którego akurat pracował. Zaproponowałem mu udostępnienie studia, ale stwierdził że popracuje na swoim komputerze, przy stole w naszej kuchni jeżeli to możliwe, więc część płyt, która niedługo ukaże się gdzieś na świecie powstała w naszej kuchni.

Swego czasu Bumblefoot podupadł na zdrowiu, ale chyba przezwyciężył już chorobę?

Tak, on ma bardzo dobrą aurę i myślę, że to się również z tym wiąże. To bardzo dobry człowiek, w tej chwili jest w świetnej formie. Myślę, że się wykaraskał ze swoich problemów. Ma też wiele dobrej energii, nie widać po nim, że cokolwiek złego mu się w życiu przytrafiło.

Poza tym jest bardzo skromny i nie daje po sobie poznać, że grał u boku Axla Rose w grupie Guns N’Roses.
Tak, teraz znów gra trasę z Sons of Apollo. Jest to zespół złożony z samych gwiazd. Kiedy we wrześniu Bumblefoot był w Bochni, rozmawiał z nami o organizacji u nas koncertu Sons of Apollo, ale to bardzo poważna sprawa, bo same koszty transportu sprzętu byłyby ogromne. Derek Sherinian gra na klawiszach, które wozi ze sobą, o których Bumblefoot mówi „meble” :). W składzie jest pięć gwiazd, a nie jedna, więc koszty wynagrodzenia wzrastają znacznie. Rozmawiałem z nim na temat Oratorium św. Kingi, ale na taki koncert trzeba byłoby mieć sponsorów. Docelowo pracuję nad tym, ale nie robię tego nachalnie, wierzę w duchu, że może trafi się jakiś strategiczny sponsor, dzięki temu moglibyśmy zejść w dół z cenami biletów, i zapraszać jeszcze więcej znakomitych muzyków. Nie chodzi o to, by na tym zarabiać, ale żeby mieć pieniądze na pokrycie kosztów i robić coraz fajniejsze rzeczy. Jest spora grupa stałych odbiorców, słuchaczy naszego cyklu.Systematycznie przyjeżdżają do nas ludzie ze Słowacji, mimo że często trasy koncertowe prowadzą przez ich kraj, bo twierdzą że wolą naszą atmosferę, niejeden raz odwiedzali nas zaprzyjaźnieni Włosi. Dla mnie to ważna część życia i na szczęście jest grupa ludzi która myśli tak samo jak ja, dlatego warto to robić mimo że bywa ciężko.

No właśnie. Oprócz tego, że jesteś organizatorem koncertów, to jednocześnie jesteś fanem muzyków, których tu zapraszasz.

Przede wszystkim jestem fanem. Sam gram, lata lecą, ale czuję się jakbym wciąż miał 15 lat i czuję tą ekscytację jak wtedy gdy zaczynałem grać na gitarze, kocham to tak samo jak wtedy. Nigdy się nad tym nie zastanawiam, nigdy nie miałem parcia, by być sławnym, po prostu muzyka daje mi szczęście. Lubię wieczorem siedzieć w łóżku z gitarą i grać ulubione utwory, albo komponować czy ćwiczyć jakieś skale i zagrywki. I nie ma w tym żadnej ideologii. Wszystko, co wokół tego się wydarzyło, wynika z tego, że to kocham. Był moment, że nie grałem przez wiele lat, zająłem się domem i rodziną, zrezygnowałem z czynnego grania, i nie miałem z tym problemu. Nic się nie zmieniło, nie sprzedałem gitar, nie zrezygnowałem z muzyki, to stąd wynika konstrukcja Bochnia Rocks i wszystkich rzeczy, które się dzieją wokół tego.

Skąd w ogóle wzięło się to hasło i charakterystyczne logo?

Nazwę zasugerował Michał Kubicki, myślę że perfekcyjnie trafił, i tu chapeau bas dla Michała, który pochodzi z Kielc i jako współorganizator mógł wymyślić zupełnie inną nazwę. Logo stworzył Bogdan Haba, prywatnie mój szwagier, który zajmuje się całą otoczką graficzną. To on projektuje plakaty i bilety, co też jest w tej chwili „oldskulowe” i ludzie w Polsce i za granicą to doceniają i podziwiają. Każdy nasz koncert ma piękny kolorowy bilet, tego się dzisiaj nie robi, bo to jest nieopłacalne. Taniej wydrukować bilet na drukarce z samym tylko napisem, albo kupić bilet elektroniczny. Mam te wszystkie bilety z numerem jeden, dzięki czemu moje muzeum rock’n rolla zyskało bardzo cenne emocjonalnie eksponaty :), i gdy nieraz do nich zaglądam, jestem zaskoczony, ile tego było, jak ważną częścią historii tego miasta to jest, i ile zostało dzięki temu wspomnień. To wszystko ma dla mnie ogromną wartość.

Jest już grupa muzyków, którzy w ramach Bochnia Rocks wystąpili kilkakrotnie.

Tak. Nazzareno Zacconi jako muzyk sesyjny grał kilkanaście razy, ale to również mój kolega, zaprzyjaźniliśmy się bardzo i były sytuacje, gdy dawał znać, że jedzie w solową trasę i może wystąpić akustycznie lub poprowadzić warsztaty. Ostatnio był z Nathanielem Petersonem, którego jestem wielkim fanem. Zresztą Nathaniel był już trzeci raz i to też postać wybitna, ale niedoceniana. Ludzie raczej nie wiedzą, kto to jest i co osiągnął. Jego historia jest trochę owiana legendą. Nie jest to ktoś, kto dba o promocję. Dla niego liczy się sztuka.

Skoro tak wielcy muzycy są w Twoim domu, może była okazja do jakiegoś jam session?

Od niedawna staram się pielęgnować taką tradycję, że jeżeli jest na to czas, artyści przyjeżdżają do mnie do studia. Ostatnio Nazzareno i Nathaniel zagrali utwór ze swojego repertuaru na żywo. Nagraliśmy do tego obraz i niedługo ten utwór zostanie upubliczniony. Już go wstępnie zmiksowałem. To bardzo fajna rzecz, bo jest to historia, która dzieje się w tym mieście. Wcześniej coś podobnego nagrał Andre Nieri z zespołu Virgila Donati, który 2 listopada miał doskonałą Klinikę gitarową. Andre zagrał dwa swoje utwory do podkładu, które zostały już opublikowane na facebookowej stronie Bochnia Rocks, a na styczeń jestem umówiony na podobną sesje z bardzo utalentowanym, młodym gitarzystą Emiliano Tessitore.

O planach pewnie nie chciałbyś mówić, żeby nie zapeszać, dlatego zapytam o Twoje marzenia na temat przyszłych koncertów w Bochni.
Dużo jest marzeń i wbrew pozorom dużo możliwości. Michał Kubicki ma sporo kontaktów. Jakiś czasu temu miał możliwość zorganizowania koncertu Extreme, ale wiązały się z tym bardzo duże wymagania, m.in. potrzebna byłaby duża sala koncertowa. Wiąże się to z wieloma dodatkowymi kosztami, bo dochodzą wymogi bezpieczeństwa, kwestie sprzętowe, poważna promocja, masa rzeczy dookoła. Moja żona bardzo lubi Nuno Bettencourta i były takie marzenia, żeby do Bochni przyjechał sam Nuno. Niestety on nie jeździ w solowe trasy, ale myślę że to tak doskonały gitarzysta że może kiedyś mógłby poprowadzić klinikę gitarową, tak jak np. Bulblefoot. Kiedy był u nas ostatnio Andre Nieri, żona zapytała go, czy zna Nuno Bettencourta. „Tak, bywamy razem na imprezach u Richiego Kotzena” odpowiedział, więc Andre dostał przykaz żeby zaprosić Nuno do Bochni. Może kiedyś się uda. Moim marzeniem jest też Zakk Wylde w Bochni, np. solo akustycznie, to byłoby coś. Moim wielkim idolem jest też Pat Metheny, ale jego koncert to też bardzo poważna sprawa i bardzo trudna do zrealizowania, ale trzeba marzyć. Zobaczymy, co wydarzy się dalej, na razie mamy plany do marca. 25 stycznia wystąpi Vinnie Moore Band, 26 lutego Stu Hamm, a 14 marca Paul Quinn (Saxon) trio.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na bochnia.naszemiasto.pl Nasze Miasto