Niedziela, 16 maja, godz. 19.25. Pracownik Centrum Zarządzania Kryzysowego przy wojewodzie małopolskim dzwoni do dyżurnego strażaków w Bochni z informacją o tzw. zrzucie wody ze zbiornika w Dobczycach - 300 metrów sześciennych na sekundę. Rozmowa została nagrana i jest przechowywana w Urzędzie Wojewódzkim.
Trzech dyżurnych strażaków, którzy wtedy pełnili służbę w Bochni, nie pamięta takiej informacji. - Odebraliśmy po kilkaset telefonów, w tym wiele powodziowych - mówi st. asp. Tadeusz Stary. - Jeśli były telefony o Dobczycach, przełączaliśmy je do powiatowego CZK - dodaje.
W Centrum Zarządzania Kryzysowego w Bochni pracowały wtedy dwie osoby. Też nie przypominają sobie tego komunikatu. Może dlatego, że "zrzut 300 m sześc./sek." nic im nie mówi o zagrożeniu. - To enigmatyczna, techniczna informacja, która nic nie wyjaśnia - kwituje sekcyjny Łukasz Klecki, strażak pełniący wtedy dyżur.
- Powinniśmy dostać jasny komunikat o zagrożeniu zalaniem. Zrzut taki czy inny - kto się na tym zna, oprócz speców od zapory? - pyta Wacław Wardęga, szef CZK w Bochni. A szef bocheńskich strażaków, mł. bryg. Krzysztof Kokoszka, dodaje, że takie krótkie komunikaty mogły nie zostać zrozumiane, tym bardziej że od końca lat 80. dzięki zbiornikowi w Dobczycach jego powiat zawsze przechodził powodzie suchą stopą. - Ludzie czuli się bezpiecznie i takie komunikaty mogły nie obudzić ich czujności - mówi.
Wójt Bochni Jerzy Lysy przypomina z kolei, że do tej pory w czasie zagrożenia z zapory w Dobczycach szły konkretne informacje. - W 1997 r. dzwonili do nas co kilka godzin z informacją: "Spuściliśmy tyle a tyle wody w Dobczycach - zobaczcie, czy Raba się nie przelewa". Wiedzieliśmy więc co i jak - zaznacza.
Lysy i starosta myślenicki Józef Tomal mają również pretensje do wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego o późną reakcję. O ile Bochnia pierwszy komunikat o zrzutach dostała w niedzielę o 19.25, to o kolejnych, dużych zrzutach (500-600 m sześc./sek.) wojewódzkie CZK zawiadomiło dopiero w poniedziałek o 6.54. Cikowice i Proszówki były już wtedy zalane.
A Myślenice o zrzutach dowiedziały się na własną rękę - w niedzielę w nocy służby starosty dzwoniły na zaporę. Lysy przypomina, że dowiedział się o fali nadciągającej nad powiat około godz. 4 nad ranem w poniedziałek, prawie trzy godziny przed komunikatem CZK przy wojewodzie. Zadzwonili do niego mieszkańcy położonego bliżej zapory Siedlca, których wtedy zalało. Lysy sam dzwonił po sołtysach zagrożonych wsi, a ci chodzili po domach. - To nie jest system powiadamiania, tylko półśrodki - mówi wójt.
Wszyscy powtarzają zgodnie - system kuleje, bo w powiatach nie ma pieniędzy na centra zarządzania kryzysowego. W Bochni od 7.30 do 15.30 telefon dyżurny jest w starostwie - odbiera go dwóch urzędników. Po 15.30 telefon powiatowego CZK odbiera dyżurny strażak. - Tylko że nie ma żadnego etatu dla CZK. Moi podwładni w starostwie zajmują się pracą w centrum oprócz swoich normalnych obowiązków - zżyma się Wacław Wardęga. - A strażacy mają sto innych spraw na głowie. Odbieranie naszego telefonu jest dla nich dodatkowym zadaniem - mówi.
Krzysztof Kokoszka dodaje, że głównym zadaniem straży pożarnej jest walka z żywiołem, a nie odbieranie informacji. - Mamy 11 ludzi. Podczas klęsk takich jak powódź pracują na okrągło - podkreśla.
Wójt Lysy tak zirytował się niedostatkami systemu powiadamiania powodziowego, że złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa do bocheńskiej prokuratury.
- Po pierwsze, chcę wiedzieć, czy w tym łańcuszku, zapora - zalane wsie, zawinił system czy ludzie - podkreśla. - Po drugie, niech śledczy zbadają dlaczego zbiornik w Dobczycach nie został opróżniony przed powodzią. Gdyby tak się stało, może wsie dałoby się uratować - kwituje.
Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?