Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tomasz Jarosz: To żona namówiła mnie na występ w "Szansie na sukces"

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Tomasz Jarosz z Nowego Sącza wygrał "Szansę na sukces" i dzięki temu zaśpiewa w "Debiutach" podczas wrześniowego festiwalu w Opolu
Tomasz Jarosz z Nowego Sącza wygrał "Szansę na sukces" i dzięki temu zaśpiewa w "Debiutach" podczas wrześniowego festiwalu w Opolu TVP
W minioną niedzielę Tomasz Jarosz z Nowego Sącza wygrał finał „Szansy na sukces” i zakwalifikował się do koncertu „Debiutów” podczas wrześniowego festiwalu w Opolu. Rozmawialiśmy z młodym wokalistą o tym, jak spełnia swe muzyczne marzenia.

FLESZ - Komu rząd dopłaci do wakacji?

od 16 lat

- Zaskoczyła cię wygrana w „Szansie na sukces”?
- Zupełnie się jej nie spodziewałem. To było dla mnie mega zaskoczenie. Moje imię jest wobec mnie adekwatne: niewierny Tomasz jak nie dotknie, to nie uwierzy. Nie wierzyłem, że wygram w odcinku z Formacją Nieżywych Schabuff, a tym bardziej w finale, gdzie wszyscy wokaliści byli świetni. Nawet ludzie z produkcji podkreślali, że w finale był bardzo wysoki poziom.

- Dlaczego widzowie wybrali akurat ciebie?
- Nie wiem. Jestem jednak im bardzo wdzięczny i serdecznie dziękuję wszystkim, którzy głosowali na mnie. Zrobili mi tym samym mega prezent urodzinowy, bo właśnie w minioną niedzielę miałem urodziny.

- W której piosence lepiej ci się śpiewało: Formacji Nieżywych Schabuff czy De Mono?
- Najpierw byłem pozytywnie nakręcony na utwór Schabuff, bo od niego zależało bardzo dużo. To on decydował czy wejdę do finałowej trójki czy nie wejdę. Piosenką De Mono chciałem pokazać się taki, jaki jestem na scenie – pełen energii. Kiedy gram z Lachersami, staram się zawsze mieć kontakt z widzami. Żeby zapamiętali nasz zespół na długie miesiące, a nawet lata. I żeby wyszli z koncertu pozytywnie nakręceni. Dlatego na scenie zawsze gonię od przodu do tyłu, z prawej na lewą. I chciałem, żeby tę moją energię poczuła publiczność przed telewizorami.

- Jak zareagowali konkurenci na twoje zwycięstwo?
- Zebrała się nas bardzo sympatyczna grupa. Nie było między nami żadnej rywalizacji. Trzymaliśmy się razem, nawet wspieraliśmy się nawzajem podczas prób, kiedy ktoś czegoś nie wiedział, to inni mu podpowiadali. Nazajutrz po programie ci, którzy zostali jeszcze w Warszawie, przyjechali do mnie do hotelu, zaśpiewali mi sto lat, złożyli życzenia i posiedzieli ze mną jeszcze troszeczkę. To było naprawdę mega miłe. Bo przecież nie musieli tego robić.

- Jak to się stało, że zgłosiłeś się do „Szansy na sukces”?
- Namówiła mnie żona. Bardzo marzyłem o występie w tym programie, kiedy byłem nastolatkiem. Gdy dorosłem, niestety zdjęli go z anteny. Kiedy wrócił, żona bardzo mnie zachęcała: „Idź Tomek!”. „Kochana, gdzie ja na stare lata będę się tam pchał?” – odpowiadałem. Ale w końcu namówiła mnie i dzisiaj jestem jej za to bardzo wdzięczny.

- Kiedy zainteresowałeś się muzyką?
- Mam to w genach. Mój dziadek i mój tata śpiewali i grali. To przeszło z pokolenia na pokolenia. Dlatego poszedłem do szkoły muzycznej i wiele lat uczyłem się grać na klarnecie. Tata zaszczepił też we mnie miłość do muzyki sądeckiej. To on pierwszy uczył mnie grać krakowiaków i polek na klarnecie. Dzięki niemu zacząłem poznawać muzykę Lachów sądeckich.

- Warto było uczyć się gry na klarnecie?
- Oczywiście. Dzięki temu dostałem się do Orkiestry Reprezentacyjnej Straży Granicznej. Jest ona znana w całej Polsce i w Europie. Zawsze marzyłem, aby w niej grać. Teraz już nie jestem jej członkiem, bo od trzech miesięcy pracuję w Wydziale Koordynacji Działań. Współpracuję z orkiestrą jedynie podczas koncertów, śpiewając wokalne partie.

- Jak trafiłeś do Straży Granicznej?
- Marzyłem o orkiestrze wojskowej. Chciałem mieć mundur i grać na instrumencie. Padło na orkiestrę Straży Granicznej. Aby w niej grać, musiałem wstąpić do tej służby i zostać jej funkcjonariuszem. Przeszedłem bardzo długą drogę i kosztowało mnie to wiele stresu. Ale już siedemnasty rok jestem w Straży Granicznej. Rocznica wypada dokładnie 2 czerwca.

- A gdzie śpiewasz sądecki folk?
- W zespole Lachersi, który założyłem z Maćkiem Nieciem. To nasze muzyczne dziecko. Maciek aranżuje na współczesną nutę tradycyjne piosenki ludowe oraz pisze całkowicie autorskie utwory. Gramy od 2012 roku, wystąpiliśmy w „Must Be The Music”, cały czas koncertujemy i obecnie pracujemy nad drugą płytą. Chcemy działalnością zespołu pokazać, że Lachy Sądeckie mają piękną kulturę i tradycję.

- Jak wspominasz „Must Be The Music”?
- Zgłosiliśmy się na eliminacje, bo stwierdziliśmy, że ten program na pewno nam nie zaszkodzi, a może pomóc. Dotarliśmy do finału i była to dla nas mega przygoda. Od tego wszystko się zaczęło. Bez tego programu byłoby nam bardzo ciężko.

- Koledzy z zespołu nie mieli oporów z puszczeniem cię samego do „Szansy na sukces”?
- Chłopaki wiedzą, że całym sercem jestem z Lachersami. Tu się nigdy nic nie zmieni. To, że wystąpiłem w „Szansie”, to jedynie po to, aby wypromować zespół.

- Ale w Opolu zaśpiewasz solo?
- Jak tylko będzie można, to będę cisnąć, żeby wystąpić z Lachersami.

- Wiadomo co zaśpiewasz w opolskich „Debiutach”?
- Na razie jeszcze nie. Na pewno ktoś z telewizji odezwie się do mnie niebawem w tej sprawie. Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie.

- Cieszysz się na występ w Opolu?
- To kolejne moje marzenie, które uda mi się spełnić. Festiwal ma wspaniałą tradycję. Już na samą jego nazwę ma się ciarki. A stanąć na deskach słynnego amfiteatru? Mogę zaśpiewać – i umierać. Oczywiście jakbym nie miał rodziny. (śmiech) Mam żonę i dzieci, jest więc jednak dla kogo żyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Tomasz Jarosz: To żona namówiła mnie na występ w "Szansie na sukces" - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto