Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Woda to skarb. Dbamy o niego, czy raczej go marnotrawimy? Debata "Dziennika Polskiego" i "Gazety Krakowskiej"

Marek Długopolski
Marek Długopolski
Woda do skarb. O tym nikogo nie trzeba przekonywać. Tak jak i o tym, że bez wody nie ma życia. Wciąż jednak pozostaje pytanie, co my z tym skarbem robimy? Dbamy o niego, czy raczej go marnotrawimy. 22 marca, z okazji „Światowego Dnia Wody”, gościliśmy w murach historycznego, pracującego już od 1901 roku, Zakładu Uzdatniania Wody Bielany. To jeden z diamentów w koronie Wodociągów Miasta Krakowa.

ZOBACZ NASZ DODATEK SPECJALNY - BEZCENNA WODA

Wersja pełnoekranowa - TUTAJ

Rzeki, strumyki, potoki, jeziora naturalne i sztuczne zbiorniki. Gdzie nie spojrzymy, mamy słodką wodę. Wydaje się więc, że w Małopolsce jest jej pod dostatkiem. Czy rzeczywiście?

Ekspertów, którzy przyjęli zaproszenie „Dziennika Polskiego” i „Gazety Krakowskiej”, podczas specjalnej „wodnej” debaty zapytaliśmy nie tylko o to, czy może nam zabraknąć wody w kranach i jaka jest jej jakość, ale również o przyczyny suszy, która coraz mocniej uderza w Małopolskę, a także o to, co zrobić, by jak najdłużej zatrzymać wodę, która spada nam z nieba.

Naszymi gośćmi są doskonali fachowcy, reprezentanci świata nauki, samorządu, a także firm odpowiedzialnych za stan wody oraz jej dostawy do naszych mieszkań. Oto oni: STANISŁAW M. RYBICKI, profesor Politechniki Krakowskiej, a jednocześnie dziekan Wydziału Inżynierii Środowiska i Energetyki; JAN MRZYGŁÓD, prezes Zarządu Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Andrychowie; BARTOSZ LEKSANDER, prezes Zarządu Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Rabce-Zdroju; TADEUSZ BOCHNIA, zastępca dyrektora produkcji w Wodociągach Miasta Krakowa oraz KAZIMIERZ Barczyk, przewodniczący Stowarzyszenia Gmin i Powiatów Małopolski.

OTO ZAPIS NASZEJ DEBATY

- Panie profesorze, kiedy narodziła się świadomość potrzeby oszczędzania wody?

STANISŁAW M. RYBICKI, prof. Politechniki Krakowskiej, a jednocześnie dziekan Wydziału Inżynierii Środowiska i Energetyki
STANISŁAW M. RYBICKI, prof. Politechniki Krakowskiej, a jednocześnie dziekan Wydziału Inżynierii Środowiska i Energetyki Sebastian Dudek

- Świadomość potrzeby oszczędzania wody towarzyszy człowiekowi od początku istnienia. Dowodzą tego wszelkie badania archeologiczne. Wskazują one, że siedziby ludzkie już w najdawniejszych czasach lokowano tam, gdzie była woda, np. nad strumieniami. Do naszych czasów zachowały się obudowy studni, które wykonano w epoce brązu, a to wskazuje, że już wtedy podejmowano czynności ochronne, które jednocześnie ułatwiały korzystanie z wody. Wiemy też, że w czasach fenickich woda była również chroniona, bo wiedziano, że może ulec zanieczyszczeniu. Tak powstały pierwsze systemy wodociągowe. Do najbardziej znanych należą jednak te, które wznieśli Rzymianie - imponujące akwedukty budowano w myśl zasady, że jeśli nie mamy wokół siebie odpowiedniej ilości dobrej wody, to sprowadzamy ją sobie z takich miejsc, które tę jakość gwarantują. Człowiek od zawsze więc chronił wodę - w miejscu, gdzie przebywał, albo podczas transportu do miejsca rozbioru.

- Także w stolicy Małopolski?
- Tak. W Krakowie system wodociągowy istnieje od XIII lub XIV wieku. O to spierają się historycy. Świadomość chronienia i oszczędzania wody istniała więc zawsze tak na świecie, jak i w Polsce.

- Świadomość jednak nie zawsze wystarcza...
- To prawda. Problem polega na tym, że o wodzie przeciętny człowiek myśli tylko w dwóch przypadkach: wtedy kiedy jej brakuje, albo gdy nagle zaczyna go podtapiać. Natomiast jest w nas coś takiego, że oczekujemy, iż każdy tę wodę będzie miał na co dzień.

JAN MRZYGŁÓD, prezes Zarządu Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Andrychowie
JAN MRZYGŁÓD, prezes Zarządu Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Andrychowie Sebastian Dudek

- Profesor zrobił rys historyczny, ja może podejdę do tematu od strony ekonomicznej. Kilkadziesiąt lat temu woda była tania jak przysłowiowy barszcz. Nie było wodomierzy, był ryczałt. Odbiorców to nie bolało... Wtedy nikt jej też nie szanował. Marnotrawiliśmy ją więc na potęgę. Dopiero w chwili, gdy woda zaczęła drożeć, gdy zaczęły być liczone realne koszty, gdy zaczęto stosować zasadę, że zanieczyszczający płaci, nagle okazało się, że jest cenna. Tak zaczęła rodzić się świadomość oszczędzania wody.

- I o tym między innymi przypomina nam Światowy Dzień Wody?

- Tak. Wspomnę tylko, że my, wodociągowcy - których tutaj, wraz z kolegami, reprezentuję - czczą Światowy Dzień Wody 365 dni w roku. I to na dwa sposoby. Po pierwsze, podając ją do sieci wodociągowych, zaopatrujemy mieszkańców w wodę zdatną do spożycia. Po drugie - odprowadzamy odpowiednio oczyszczone ścieki, aby chronić ich „odbiorniki”, czyli w przeważającej większości rzeki, z których właśnie czerpiemy wodę.

BARTOSZ LEKSANDER, prezes Zarządu Zakładu #Wodociągów i Kanalizacji w Rabce-Zdroju
BARTOSZ LEKSANDER, prezes Zarządu Zakładu #Wodociągów i Kanalizacji w Rabce-Zdroju Sebastian Dudek

- „Niestety”, przez to, że spółki wodociągowe w bardzo profesjonalny sposób realizują zaopatrzenie w wodę, stała się ona dobrym powszechnie obecnym, więc bardzo często niedocenianym. Dopiero wtedy, gdy jej zabraknie, albo jakość jest niedostateczna, mieszkańcy zauważają, jak ważną rolę w ich życiu pełnią wodociągi.

- Często się to zdarza?
- Do poważnych awarii na szczęście dochodzi bardzo rzadko. Mniejsze się zdarzają, ale to jest oczywiste i naturalne.

TADEUSZ BOCHNIA, zastępca dyrektora produkcji w Wodociągach Miasta Krakowa
TADEUSZ BOCHNIA, zastępca dyrektora produkcji w Wodociągach Miasta Krakowa Sebastian Dudek

- Panowie powiedzieli już o przeszłości i teraźniejszości.

- Pora więc na przyszłość?
- Tak. Niestety, ta jednak nie zapowiada się najciekawiej. Wiemy, że zmiany klimatyczne są bardzo gwałtowne, a w związku z tym coraz większym obszarom grożą dotkliwe deficyty wody. To wszystko sprawia, że bardzo poważnie musimy zastanowić się nad naszą przyszłością, mieć przygotowane różnego rodzaju scenariusze. Światowy Dzień Wody jest więc takim momentem, który u każdego z nas powinien wywołać refleksję nad przyszłością.

KAZIMIERZ BARCZYK, przewodniczący Stowarzyszenia Gmin i Powiatów Małopolski
KAZIMIERZ BARCZYK, przewodniczący Stowarzyszenia Gmin i Powiatów Małopolski Sebastian Dudek

- Aby pogłębić tę refleksję, wspomnę, że Polska jest na 4. miejscu od końca w Europie, jeśli idzie o zasoby wody pitnej. Mniej mają tylko Czesi, Cypryjczycy i Maltańczycy. Globalna ilość wody w Polsce, co wydaje się nieprawdopodobne, jest mniejsza niż w Egipcie. Jeśli dodać do tego, że w ciągu ostatnich kilku lat susza, która dotknęła Europę, była największą od 250 lat, to jest to kolejny bardzo poważny sygnał ostrzegawczy. Susza staje się zjawiskiem bardzo dotkliwym nie tylko dla mieszkańców, rolnictwa, przemysłu, ale także dla samorządów.

- Dlaczego akurat dla samorządów?
- Zgodnie z ustawą o samorządzie terytorialnym, której ponad 30 lat temu byłem współautorem, jednym z podstawowych zadań każdego wójta, burmistrza, prezydenta i rady jest zabezpieczenie dostaw czystej wody pitnej mieszkańcom.

- Jak się z tego zadania wywiązują?
- W ciągu ostatnich 30 lat Małopolska, dzięki funduszom unijnym, dokonała gigantycznego skoku. Można już powiedzieć, że dostęp do czystej wody jest powszechny i ma go ponad 80% mieszkańców województwa. Oczywiście są też rejony, w których nie wygląda to tak różowo.

- Panie profesorze, co bardziej daje nam się we znaki: susza czy nadmiar wody?

STANISŁAW M. RYBICKI:

- To pytanie z gatunku, czy lepiej myć ręce, czy nogi. I jedno, i drugie.

- Mimo wszystko…
- …bardziej niebezpieczna jest powódź.

- Dlaczego?
- Walka z powodzią jest dużo trudniejsza. W przypadku suszy jesteśmy w stanie transportować wodę do odbiorców z miejsc, gdzie ta woda występuje. Natomiast jeśli powódź dotknie jakiś teren, to jej skutki trzeba leczyć przez lata. Od razu jednak dodam, że w gospodarce wodnej nie znajdziemy świętego Graala, który rozwiązałby ten nasz problem. W związku z tym trzeba na niego patrzeć co najmniej z dwóch stron, kompleksowo. Jeżeli chcemy walczyć np. z suszą, to musimy retencjonować wodę od najdrobniejszej skali po wielkie zbiorniki. Wodę deszczową musimy zatrzymywać nie tylko dlatego, żeby móc podlewać nią własny trawnik w lecie, a więc wtedy, gdy jest jej niewiele, ale także dlatego, by nie potęgować spływów przez tereny uszczelnione, nie wpychać od razu wielkich mas wód w rzeki. Więc widzę to tak: musimy jednocześnie przeciwdziałać suszy i powodzi. Innego wyjścia nie ma.

- Czy w wodociągach Andrychów widać suszę?

JAN MRZYGŁÓD:

- Widać, i to od bardzo dawna. Ma to związek z tym, że nasze podstawowe ujęcia wody pitnej - znajdujące się na potokach Wieprzówka i Targaniczanka - są ujęciami wody powierzchniowej. Potoki te o każdej porze roku niosą inną ilość wody. Jeżeli jest więc sucho, wody zdecydowanie brakuje. Dlatego też już od lat walczymy, oczywiście dokładając się do działań innych organizacji, żeby na tych „naszych” strumieniach próbować stworzyć coś w rodzaju małej retencji. Najwyższa już pora, aby przywrócić im naturalną retencję. Dać szansę na bezpieczne, szerokie rozlanie się na wyznaczonych terenach, oczywiście wtedy, gdy nadejdzie duża fala powodziowa. W ten sposób unikniemy wielkich strat, a woda będzie retencjonowana w sposób naturalny, a więc najlepszy z możliwych. Tego typu rozwiązanie ułatwiłoby życie wielu przedsiębiorstwom wodociągowym, szczególnie tym, których ujęcia oparte są o wody powierzchniowe.

- Andrychów i tak jest w dobrej sytuacji...
- To prawda. Jeżeli mamy problemy z wodą, zawsze możemy ją kupić hurtowo z przedsiębiorstwa Aqua w Bielsku-Białej. I to nas ratuje. Jednak i w tym przypadku kłania się ekonomia. Jeden metr sześcienny wody kupowanej hurtowo - powtarzam, hurtowo - jest około 3 razy droższy niż metr sześcienny wody wyprodukowanej przez nas. W ten sposób jesteśmy w stanie - technicznie i organizacyjnie - zaopatrzyć cały system wodociągowy w wodę, ale będzie to kosztowało znacznie więcej niż gdybyśmy korzystali tylko ze swojej wody. Niestety, tych kwot w taryfę wpisać się nie da, bo trudno jest antycypować, czy rok będzie suchy, czy mokry. W dodatku czegoś takiego na pewno nie uwzględniłby nasz regulator, czyli Wody Polskie. I dlatego jest to w pewnym sensie loteria.

- W Andrychowie sieć wodociągowa jest optymalna?
- Tak, choć przydałoby się ją jeszcze rozbudować o kilka kilometrów. Nasza gmina, mimo niełatwej sytuacji ekonomicznej, dość prężnie się bowiem rozwija - powstają nowe firmy, domy, osiedla. I właśnie na te tereny trzeba doprowadzić sieć wodno-kanalizacyjną. Wspomnę tylko, że my nigdy nie przestaniemy inwestować - tak zresztą, jak każde przedsiębiorstwo wodociągowe - w nowe sieci, a także modernizację już istniejących. To przecież nasza misja, która była, jest i będzie.

- Zdroje, które stoją u podstaw rozwoju Rabki jako uzdrowiska, nie są chyba tymi wodami, o których marzy szef rabczańskich wodociągów?

BARTOSZ LEKSANDER:

- To prawda. Wody naturalne, które są podstawą działalności lecznictwa uzdrowiskowego na terenie Rabki-Zdroju, są też jego przekleństwem.

- Z jakiego powodu?
- Solanki chlorkowo-sodowo-jodkowe, jedne z najsilniejszych w Europie, które występują w Rabce, nie nadają się do użytku gospodarczego. Dlatego nasz system zaopatrzenia w wodę oparty jest na ujęciach powierzchniowych.

- I wam dokuczają zjawiska ekstremalne?
- Tak. Obecnie bardziej jednak niż susze dokuczają nam powodzie. Przyczyną tego, szczególnie w ostatnich latach, są spore zmiany w sposobie przejścia fali powodziowej przez nasze ujęcia. Zaobserwowaliśmy, że tzw. pik fali powodziowej jest znacznie wyżej niż kiedyś.

- Co jest tego powodem?
- Niestety, nasza gospodarka doprowadziła do tego, że powierzchniowy spływ wody jest szybki i gwałtowny, brakuje też retencji glebowej. To daje nam się mocno we znaki. Po każdym przejściu fali powodziowej musimy odmulać np. ujęcia. Próbujemy jednak jakoś przetrwać te kataklizmy. I właśnie dlatego zabezpieczyliśmy sobie aż trzy ujęcia, i to na różnych ciekach wodnych. Wspomnę tylko, że to najbardziej satelitarne, najbardziej oddalone znajduje się w sąsiedniej gminie - Rabie Wyżnej. Niegdyś było ujęciem rezerwowym teraz stało się podstawowym.

- Ma to związek z suszą?
- Tak, chodzi m.in. o suszę. Gdybyśmy w pozwoleniach wodnoprawnych nie mieli zarezerwowanych przepływów na trzech ujęciach, to byłyby takie okresy w naszej działalności, że niskie stany wody uniemożliwiałaby nam pobór z niektórych ujęć. Musielibyśmy przerzucać się - w danych porach dnia - na inne lokalizacje. Dzięki temu, że mamy zdywersyfikowany system dostaw wody do naszej stacji uzdatniania, możemy w tych trudnych czasach przetrwać. Tak więc z jednej strony powódź generuje potężne problemy w zaopatrzeniu, ale z drugiej strony długofalowy efekt suszy też mocno daje się nam we znaki.

- Kraków ma problemy z wodą?

TADEUSZ BOCHNIA:

- Wodociągi Miasta Krakowa nie mają żadnych problemów z deficytem wody wynikającym ze zjawiska suszy. Mamy cztery ujęcia wód powierzchniowych: na Sance, Rudawie, Dłubni i Rabie (Zbiornik Dobczycki). To nam zapewnia olbrzymi komfort, jeżeli chodzi o ilość potrzebnej wody. W tej chwili nasze moce produkcyjne wynoszą około 300 000 m3 na dobę, a Kraków zużywa około połowy tego wolumenu. Jednak patrząc na bardzo szybki rozwój stolicy Małopolski, w nieco dłuższej perspektywie chcielibyśmy nasz system zaopatrzenia w wodę zdywersyfikować. Chcemy mieć drugie duże źródło, zasób wód porównywalny ze Zbiornikiem Dobczyckim.

- Skąd Pan weźmie aż tyle wody?
- Skąd? Z Wisły! To jedyne w naszej okolicy, praktycznie niewyczerpalne źródło wody. Kraków nie ma co myśleć o wodach głębinowych, a rzeki, o których wcześniej wspomniałem, też raczej nie będą w przyszłości mogły stanowić odpowiedniego dla nas zasobu wody, takiego, który mógłby być alternatywą dla Zbiornika Dobczyckiego.

- Woda z Wisły jest jednak dość mocno zasolona...

- I dlatego między innymi rozwijamy programy badawczo-rozwojowe. Z profesorem Rybickim współpracujemy m.in. nad opracowaniem wysokosprawnych technologii odsalania wód Wisły. Efektem realizacji tego projektu będzie opracowanie technologii, która umożliwi wybudowanie nowego zakładu, czyli Zakładu Uzdatniania Wody Bielany 2. W ten sposób, mając zapewniony pełny komfort na najbliższe lata, myślimy już o rozwiązaniach na przyszłość, i to w perspektywie dziesięcioleci.

- Pojawiły się pomysły, aby ze Zbiornika Dobczyckiego uczynić wielką atrakcję turystyczną.
- Rzeczywiście, pojawiły się próby nieco innego zdefiniowania formy użytkowania Zbiornika Dobczyckiego. I my to doskonale rozumiemy... Wspomnę tylko, że Wodociągi Miasta Krakowa, jako pierwsze, dały impuls do tworzenia tego, co dzieje się teraz wokół Zbiornika Dobczyckiego. Przypomnę tylko, że opracowaliśmy wielowarstwową koncepcję ekoturystycznego zagospodarowania otoczenia zbiornika. Gminy zlokalizowane wokół zbiornika bardzo fajnie i sprawnie realizują te projekty: tworzone są ścieżki edukacyjne, spacerowe i rowerowe…

- To otoczenie zbiornika. Natomiast jeżeli chodzi o sam zbiornik?
- Jeżeli chodzi o jakość wody, to wiemy, w którym kierunku idzie świat, wiemy też, w jaką stronę poszła nowa dyrektywa unijna dotycząca jakości wody przeznaczonej do spożycia. Zarówno litera, jak i duch tej dyrektywy mówi, że za wszelką cenę powinniśmy chronić zasoby wodne, a więc ujęcia i rzeki, z których korzystamy, gdyż świat zmierza w kierunku minimalizacji procesów uzdatniania. Z tego punktu widzenia ochrona każdego zasobu wodnego, w tym oczywiście Zbiornika Dobczyckiego, jest szczególnie ważna. Dla tego i przyszłych pokoleń!

- Słyszałem też, że z wody, którą produkują Wodociągi Miasta Krakowa, chętnie korzystałyby również inne gminy. Czy to prawda?
- Tak. Z takim pytaniem zwróciły się do nas gminy nie tylko znajdujące się w bezpośrednim otoczeniu aglomeracji krakowskiej, ale też z nieco odleglejszych rejonów Małopolski.

- Możecie im jakoś pomóc?
- Nasz potencjał technologiczny dwukrotnie przekracza potrzeby Krakowa. Wody starczy więc nie tylko dla stolicy Małopolski, ale także dla tych gmin. Niektóre z nich już są mocno dotknięte suszą i cierpią na deficyt wody. Wiemy, że te gminy już wiedzą, że w perspektywie wieloletniej nie będzie innej możliwości, jak włączenie się do systemu Wodociągów Miasta Krakowa. I jesteśmy za tym.

- Wystarczy wybudować wodociągi o odpowiedniej średnicy...
- Niestety, to nie jest takie proste. Wodociągi Miasta Krakowa z pieniędzy taryfowych nie mogą finansować inwestycji, które pozwolą na zasilanie np. gmin Raciechowice, Wiśniowa, Jodłownik, Łapanów, Trzciana czy Iwkowa. Na te inwestycje trzeba zdobyć pieniądze z innych źródeł.

ZOBACZ NAJCIEKAWSZE FRAGMENTY DEBATY!

- Może samorząd stworzy odpowiednie mechanizmy finansowe? Dostęp do czystej wody jest przecież podstawowym prawem człowieka... Może Pan Przewodniczący pomoże rozwiązać problem?

KAZIMIERZ BARCZYK:

- Trzeba będzie o tym pomyśleć... Do tej pory tworzyliśmy system, w którym każda gmina rozwiązywała u siebie te problemy. Walczyliśmy o pieniądze np. na likwidację studni z fatalną wodą czy niespełniających norm ujęć wodnych. Chodziło nam o to, aby gnojówka wypływająca z gospodarstw rolnych - przy braku kanalizacji - nie mieszała się z wodą pitną w studniach. Na szczęście te problemy, oczywiście nie wszędzie jeszcze, udało się rozwiązać. Pora więc na nowe zadania. I tę kwestię trzeba będzie podnieść.

- Małopolska należy do czołówki polskich regionów, które są najbardziej niszczone przez powodzie…
- To są olbrzymie straty, olbrzymi problem dla ludzi. Natomiast jest również druga strona medalu - to susza. Z ponad 5000 kilometrów rzek, strumieni i potoków połowa powoli wysycha. Z powodu suszy w ciągu ostatniego 250-lecia woda gruntowa w wielu regionach obniżyła się o wiele metrów. Na szczęście Małopolska nie jest dotknięta aż takim deficytem wody, jak Wielkopolska i jej tereny rolne. Jednak szkody finansowe, według raportu Najwyższej Izby Kontroli, wynikające z suszy są w skali Polski o wiele większe niż szkody powodziowe. W wielu miejscach brakuje już wody w wodociągach. Wspomnę tylko, że Polska retencjonuje około 6% wody, która w ciągu roku jest w bilansie, natomiast powinna co najmniej 15%. Musimy więc budować nie tylko wielkie zbiorniki retencyjne i przeciw-powodziowe, aby również zatrzymywać wodę, która teraz bardzo szybko spływa do Morza Bałtyckiego. I dlatego właśnie musimy oszczędzać wodę!

STANISŁAW M. RYBICKI:

- Czy jednak szybciej wybudujemy zbiornik retencyjny, który zaopatrzy wieś w wodę w okresie suszy, czy szybciej doprowadzimy 50-kilometrową sieć np. z Wodociągów Miasta Krakowa? Znam raport NIK bardzo dobrze, znam też raporty - dotyczące suszy i powodzi - Komitetu Gospodarki Wodnej Polskiej Akademii Nauk. Jeżeli przesunęlibyśmy horyzont czasowy raportu Najwyższej Izby Kontroli nieco wstecz, on nie byłby taki prosuszowy. Pozostaje kwestia przeciwdziałania w momencie, w którym pojawia się susza hydrologiczna. Ale ona nie jest zjawiskiem nagłym.

KAZIMIERZ BARCZYK:

- Ale się już pojawia.

STANISŁAW M. RYBICKI:

- Jednak nie jest to zjawisko, które występuje w poniedziałek o godz. 13.15 albo we wtorek o godz. 17. To narasta, to daje nam pewien horyzont czasowy nawet do doraźnego przeciwdziałania. Natomiast myślę, że nie obstawiajmy, co jest gorsze, a co lepsze. Musimy się zastanowić, jak zwiększyć retencję - od trawnika, przez zbiorniki przy osiedlach rezydencjalnych oraz np. małą retencję w zatapianych częściowo parkach (już takie doświadczenia mamy w Krakowie). Jeśli zatrzymamy wodę deszczową blisko nas, to z jednej strony nie obciąży ona nadmiernie rzek, a z drugiej strony zdejmie z nas konieczność budowy dużych zbiorników przeciwpowodziowych. Wszystkie te działania sprawią zaś, że podniesie się poziom wód gruntowych, co natychmiast pozytywnie odczuje nie tylko rolnictwo, ale również lasy, parki, a także wszystkie tereny zielone, które wymagają teraz nawodnienia. Dlatego, biorąc pod uwagę istotę Dnia Wody, warto zastanowić się nad podejściem całościowym do wody i problemów z nią związanych.

KAZIMIERZ BARCZYK:

- Zgadzam się z panem profesorem. W ten sposób dyskusja stała się jednak jeszcze bardziej ciekawa. Pan bardziej położył akcent na powódź, ja natomiast stwierdziłem, że w Małopolsce powódź jest bardzo groźna, ale jednak przyszłościowo bardziej boję się suszy.

- Panie Profesorze, a może próbować sięgnąć nieco głębiej po tę wodę?

STANISŁAW M. RYBICKI, prof. Politechniki Krakowskiej, a jednocześnie dziekan Wydziału Inżynierii Środowiska i Energetyki
STANISŁAW M. RYBICKI, prof. Politechniki Krakowskiej, a jednocześnie dziekan Wydziału Inżynierii Środowiska i Energetyki Sebastian Dudek

- W Polsce znacząca część wodociągów korzysta z ujęć wód podziemnych, ale to dotyczy głównie małych jednostek. Natomiast spośród dużych miast wodę podziemną mają Gdynia, Lublin, Stalowa Wola i Nowy Targ oraz częściowo Łódź. Wspomnę tylko, że Nowy Targ, tak samo zresztą jak i Łódź, mają wody podziemne, ale na wszelki wypadek mają też bardzo ładne zasoby wód powierzchniowych. Jeśli więc ich „przyciśnie”, to mogą z nich korzystać. Co do Krakowa - tutaj na chwilę wejdę na poletko pana dyrektora Tadeusza Bochni. Też korzystamy z wód podziemnych, ale korzysta z nich mniej więcej około 2% mieszkańców. Resztę stanowi woda z ujęć powierzchniowych.

- Każdy chce mieć dobrą, zdrową i czystą wodę. Czy jednak wszędzie opłaca się ją doprowadzić?

JAN MRZYGŁÓD:

- Nie do wszystkich się opłaca, ale każda spółka wodociągowa jest zobowiązana do realizacji zadania własnego gminy. Jednym z nich jest zbiorowe zaopatrzenie w wodę oraz odprowadzanie ścieków. Wodę więc trzeba doprowadzić właściwie wszędzie.

- Mieszkańcy chętnie podpinają się do sieci wodociągowej?
- Różnie z tym bywa. W naszej gminie był pewien obszar, który nie był zwodociągowany. Ludzie korzystali ze studni. Gdy jednak nadeszły lata suche i woda z nich zniknęła, zaczęli się domagać doprowadzenia sieci. Przygotowaliśmy projekt, pozyskaliśmy dotacje z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich, zbudowaliśmy wodociąg. Miało być 75 przyłączy, są 23. Tylko 23! Reszta chce korzystać z naszej wody tylko wtedy, kiedy studnie są suche. My zaś musimy ponosić wszystkie koszty stałe: to amortyzacja, podatek od nieruchomości, wynagrodzenia...

- Teren, który Pan zaopatruje w wodę, też jest dość rozległy...

BARTOSZ LEKSANDER:

- To prawda. I nasze problemy mają dwa wymiary. Z jednej strony społeczny: mieszkańcy, którzy zbudowali swoje domy na terenach rozproszonych, poza ścisłym centrum Rabki, oczekują, aby mieć dostęp do czystej wody. Z drugiej jednak strony szereg przepisów, uwarunkowań ekonomicznych, działania regulatora, które nas bardzo mocno ograniczają, wpływają na wymiar finansowy. Trudno nam więc realizować inwestycje, które - przez planowaną sprzedaż - nie pozwolą w dłuższej perspektywie odtworzyć nam majątku. I, co podkreślę, mieszkańcy często traktują wodociągi jako alternatywę, z której korzystają tylko wtedy, gdy brakuje im własnej wody. I dlatego też, planując kolejne inwestycje, ważymy te wszystkie proporcje. Wspomnę również, że w przypadku takich terenów wypracowaliśmy dosyć ciekawe, wydaje mi się modelowe, rozwiązanie współpracy między samorządem a naszą spółką wodociągową. Na terenach, na których spółka - ze względów finansowych - nie do końca może realizować inwestycje, budowę sieci finansuje samorząd ze swojego budżetu. Później my tę sieć dzierżawimy, eksploatujemy i oczywiście obsługujemy. Dzięki temu dualizmowi zapewniamy dostęp do wody także na terenach mocno rozproszonych.

- Czy budowa nowej „zakopianki” też Panu trochę pomogła?
- Tak. Podczas budowy w wielu przydomowych studniach, znajdujących się w pobliżu nowej „zakopianki”, zniknęła woda. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad najpierw planowała pogłębić studnie. Gdy jednak okazało się, że to nie jest dobry pomysł, zwrócono się do nas z pytaniem, czy jesteśmy w stanie na ten teren dostarczyć odpowiednią ilość wody. Dodam, że znajdował się on poza gminą Rabka-Zdrój. W związku z tym, że w tamtym, koronawirusowym czasie liczba turystów w Rabce drastycznie spadła, mieliśmy sporo „wolnej” wody. I tak pojawiła się koncepcja #budowy wodociągu magistralnego.

- Kto za to zapłacił?
- Inwestycję tę realizowała Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. W międzyczasie okazało się, że podciągnięciem sieci na swój teren zainteresowana jest również gmina Raba Wyżna. Dołożyła się więc do kosztów wynikających ze zwiększenia średnicy rur wodociągowych. W ten sposób GDDKiA rozwiązała spory problem: mieszkańcy, którzy utracili wodę, otrzymali wodociąg i pewne zaopatrzenie, a gmina Raba Wyżna może teraz liczyć na hurtowe dostawy wody. A my, będąc w trudnej sytuacji, przekuliśmy to wszystko w spory sukces biznesowy. Wszyscy są więc zadowoleni. Wydaje mi się też, że jest to idealny przykład współpracy firm państwowych, samorządów oraz naszej spółki.

- Wodociągi Miasta Krakowa inwestowały niegdyś na terenach mocno rozproszonych. Teraz ta zabudowa się zagęszcza. Czy przynosi to większe dochody?

TADEUSZ BOCHNIA:

- I tak i nie. Kraków już od jakigoś czasu bardzo mocno się rozrasta. Był taki czas, że budownictwo się rozwijało, ale my nie obserwowaliśmy skokowego wzrostu sprzedaży wody, czyli mieliśmy wtedy zjawisko rozgęszczenia. Na szczęście w ostatnich latach sytuacja się znacząco zmieniła. Następuje zagęszczenie budownictwa, postępuje też budowa nowych sieci, a my notujemy niewielkie wzrosty sprzedaży. I jest to dla nas dobra sytuacja. Natomiast, tak jak tu panowie prezesi powiedzieli, nie można na to patrzeć tylko i wyłącznie pod kątem stopy zwrotu czy ekonomii, bo to jest zadanie własne gminy. I my musimy te sieci budować.

- Inwestowanie na terenie rozproszonym jest jednak kosztowne.
- To prawda. W szczególności na obszarach wiejskich w Małopolsce praprzyczyną kłopotów w inwestowaniu na takich terenach jest planowanie przestrzenne, a właściwie jego brak. Być może jest to pokłosie naszej galicyjskiej historii, ale też i współczesności, gdyż planowanie przestrzenne nie wszędzie się przyjęło. A budowa sieci w takim terenie generuje olbrzymie koszty… Dla mnie więc te 70% mieszkańców, którzy w Małopolsce mają dostęp do wody sieciowej, to nie „aż”, a „zaledwie”. Ten rozwój sieci powinien dalej postępować, a brakuje już na to środków unijnych.

KAZIMIERZ BARCZYK:

- Zgadzam się, że to zaledwie 70%. Natomiast faktem jest, że 30 lat temu było to około 20%. W tym krótkim czasie dokonaliśmy więc gigantycznego skoku. Gdy pierwsze pieniądze przedakcesyjne z UE trafiały na te projekty, byłem w Komitecie Sterującym ISPA przy ministrze środowiska jako przedstawiciel samorządów na całą Polskę, a następnie w Komitecie Sterującym Funduszu Spójności. To wtedy w sieć wodociągowo-kanalizacyjną oraz oczyszczalnie ścieków w Małopolsce zostały „wpompowane” ogromne pieniądze unijne. W Krakowie powstała wtedy m.in. oczyszczalnia Płaszów II #- zbudowano ją dużo wcześniej aniżeli tę w Brukseli, i dużo wcześniej niż w Warszawie.

TADEUSZ BOCHNIA:

- To prawda. Jeśli chcemy mówić o czystej wodzie, wcześniej musimy uporządkować gospodarkę ściekową.

KAZIMIERZ BARCZYK:

- Rozproszone budownictwa to rzeczywiście wielki problem.

STANISŁAW M. RYBICKI:

- W Małopolsce mamy 70% zwodociągowania. Jeżeli jednak podzielimy długość naszej sieci wodociągowej przez liczbę mieszkańców na danym obszarze, to okaże się, że mamy trzy razy dłuższą sieć niż w Niemczech. Stajemy więc przed taką oto sytuacją - mieszkańcy chcą mieć wodę dobrej jakości i chcą za nią niewiele płacić. I nie ma w tym nic dziwnego. Każdy też chce budować na swojej ojcowiźnie. I to można zrozumieć. Choć są to ci sami mieszkańcy, to stawiają sprzeczne żądania: chcą mieć tanią wodę, a jednocześnie iść w system zabudowy, który podraża koszty doprowadzenia tej wody.

- Panowie prezesi jesteście zadowoleni z taryf?

JAN MRZYGŁÓD, prezes Zarządu Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Andrychowie
JAN MRZYGŁÓD, prezes Zarządu Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Andrychowie Sebastian Dudek

- Problem z taryfami rozpoczyna się od tego, że od 2018 roku obowiązują przez trzy lata. Jesteśmy zdecydowanie jedyną branżą dostarczającą media, która działa w takim szerokim przedziale czasowym. Energetyka, ciepłownictwo i gazownictwo nie mają taryf trzyletnich. Urząd Regulacji Energetyki, oczywiście z uzasadnionych względów, czasem nawet zatwierdza taryfy częściej niż raz do roku. Nas, jeszcze raz to powtórzę, obowiązuje okres 3-letni. Może na początku, gdy sytuacja gospodarcza była taka, że inflacja była bliska celu Narodowego Banku Polskiego i niewiele odbiegała od tych 2,5%, to jeszcze można było to jakoś opanować. Natomiast od 2020 roku - gdy uderzyła pandemia koronawirusa, aż po dzień dzisiejszy - koszty naszej działalności galopują, a trzyletnia taryfa nas blokuje i ogranicza inwestycje.

- Nie można tego okresu skrócić?
- W razie zmiany warunków ekonomicznych możemy wystąpić o skrócenie tego okresu. Procedura jest jednak długotrwała i uciążliwa. Niestety, w grę wchodzi często również polityka. W zeszłym roku, gdy regulator odmówił nam zatwierdzenia taryfy, uzasadnił to stwierdzeniem, że najważniejszą jego troską jest ochrona odbiorców usług przed nadmiernym czy też nieuzasadnionym wzrostem kosztów. Dodał też, że zarząd spółki już w roku 2020 powinien rzetelnie te koszty wyliczyć i przewidzieć, że za rok, 2 i 3 lata będą takie, a takie. Tego oczywiście zarząd nie przewidział, no bo jak można było przewidzieć np. wybuch pandemii koronawirusa czy wojnę w Ukrainie? Regulator podkreślił jeszcze, że zaproponowane ceny nie spotkają się z akceptacją społeczną. Pytam więc, czy jeżeli wodociąg upadnie i przestanie działać, to czy to się spotka z akceptacją społeczną? No nie, na pewno nie. Dla nas podstawowym problemem jest - cały czas to podkreślam - trzyletnia taryfa, szczególnie w czasie galopującej inflacji. Liczę na to jednak, że to się zmieni.

- Jak w takim razie utrzymujecie się na „wodzie”?
- W 2022 roku, nie mając jeszcze zatwierdzonej nowej taryfy, płynność finansową ratowaliśmy kosztem ograniczenia inwestycji i remontów. Aby przetrwać, zaniedbujemy więc inwestowanie w rozwój sieci, a na tym oczywiście cierpią mieszkańcy. Robimy jednak wszystko, aby spłacać kredyty inwestycyjne zaciągnięte wcześniej na pokrycie np. wkładu własnego,płacić podatki, regulować zobowiązania.

- Jesteście zadowoleni z nowej taryfy?

- I tak, i nie. Tak, bo od 25 lutego mamy taryfę na lata 2023-2026. Nie, bo znowu jest na trzy lata. Jeżeli chodzi o ten pierwszy okres taryfowy, czyli 2023 rok zahaczający o 2024 rok, jesteśmy w miarę spokojni. Może uda nam się zachować płynność finansową, może nawet zaczniemy realizować zaległe inwestycje. Natomiast nie wiem co będzie w 2024 roku, a już na pewno w 2025 roku. Tego w żaden sposób nie mogę przewidzieć. To byłoby wróżenie z fusów. Dlatego właśnie z nowej taryfy jestem zadowolony i jednocześnie nie jestem.

BARTOSZ LEKSANDER, prezes Zarządu Zakładu #Wodociągów i Kanalizacji w Rabce-Zdroju
BARTOSZ LEKSANDER, prezes Zarządu Zakładu #Wodociągów i Kanalizacji w Rabce-Zdroju Sebastian Dudek

- Też powiem o dwóch stronach, pozornie sprzecznych, tego samego medalu. Jako mieszkaniec danej gminy oczywiście oczekuję, aby dostarczana mi woda była jak najtańsza. Stąd doskonale rozumiem działania regulatora, które idą właśnie w tym kierunku, żeby chronić odbiorców naszych usług przed nadmiernym wzrostem cen.

- A druga strona medalu?
- Jako osoba zarządzająca przedsiębiorstwem wodociągowo-kanalizacyjnym muszę zadać sobie fundamentalne pytanie: jaki poziom niezawodności świadczenia usług i jaki poziom jakości wody chcemy osiągnąć i utrzymać? I odpowiedzi na te pytania powinny determinować czy też odzwierciedlać cenę wody.

- Jaka jest sytuacja rabczańskich wodociągów?
- Nie jest najgorsza, ale inwestycje również musieliśmy ograniczyć. Wspomnę tylko, że na pierwszej taryfie - od 2017 roku - wytrzymaliśmy 3 lata. I uważam to za wielki sukces. Mieliśmy też w tym czasie trochę szczęścia, ale umieliśmy również wykorzystać sytuację gospodarczą, jaka wydarzyła się w Rabce-Zdroju. Niestety, ostatnie lata pokazały, że gminy uzdrowiskowe, a taką jest Rabka-Zdrój, są bardzo narażone na niespodziewane sytuacje, takie jak pandemia koronawirusa czy wojna w Ukrainie. Pandemia np. sprawiła, że w Rabce zabrakło turystów, a więc mniej osób korzystało z wody. Natomiast wojna za naszą wschodnią granicą doprowadziła do tego, że Rabka stała się domem dla około 1500 uchodźców. I, jak się okazało, to było dla nas zbawienne w skutkach. O ile bowiem styczeń i luty - z powodu braku turystów, a przed wybuchem wojny w Ukrainie - zapowiadały, że będzie to dla nas rok katastrofalny, to kolejne miesiące już takie nie były. Wspomnę tylko, że 1500 uchodźcom, czyli blisko 10% mieszkańcom Rabki-Zdroju, zawdzięczamy kolejny rok bez straty finansowej. Ktoś powie: szczęście? No tak, ale szczęściu też trzeba pomóc i umieć go wykorzystać, bo przecież tym wszystkim obiektom trzeba było zapewnić ciągłość i niezawodność świadczenia naszych usług. Nic więc dziwnego, że i ja jestem za tym, aby nasze taryfy nie były ustalane w cyklu trzyletnim.

TADEUSZ BOCHNIA, zastępca dyrektora produkcji w Wodociągach Miasta Krakowa
TADEUSZ BOCHNIA, zastępca dyrektora produkcji w Wodociągach Miasta Krakowa Sebastian Dudek

- Mamy taryfę. Jeżeli chodzi o Kraków, ostatnie nasze doświadczenia z regulatorem są pozytywne. Natomiast wcześniej różnie bywało… Dodam tylko, że proces taryfikacji nigdy nie był doskonały, nawet gdy znajdował się on w kompetencjach rad gmin. Pamiętamy, co działo się przed reformą, przed zmianą prawa wodnego i przed powołaniem regulatora, tj. PGW Wody Polskie. Był to również proces niedoskonały i też podlegał „cyklom wyborczym”. Reforma poszła więc w dobrym kierunku. Przejęcie kompetencji rad gmin przez Wody Polskie było bardzo pozytywnym elementem. Natomiast obecna sytuacja gospodarcza i niestabilność polityczna, a więc to, o czym panowie przed chwilą powiedzieli, sprawiła, że proces ten trzeba poddać pewnej reformie.

- Jest Pan zadowolony z taryfy?

- Oczywiście nie jest to taryfa marzeń, która sprawi, że będziemy się szybko rozwijać. I my musieliśmy wstrzymać wiele inwestycji oraz działań prorozwojowych. Wspomnę jednak, że Izba Gospodarcza „Wodociągi Polskie” prowadzi rozmowy o skrócenie okresu taryfowego do jednego roku. Nie chodzi nam o nic innego, jak tylko o większą elastyczność. To pozwoliłoby nam na uwzględnienie wszystkich ryzyk, zagrożeń rynkowych, inflacyjnych... Temat ten na pewno musi zostać rozwiązany w najbliższej przyszłości.

- 70 procent Polaków, jak już wspomnieliśmy, ma bezpieczny dostęp do czystej wody. To dużo czy mało?

KAZIMIERZ BARCZYK:

- Dużo, ale i mało. Te 70% Polaków mieszka w większości w miastach. I woda w miastach generalnie jest dobrej jakości. Wspomnę tylko, że to my w 2018 roku na Politechnice Krakowskiej ogłosiliśmy - jako Stowarzyszenie Gmin i Powiatów Małopolski - że Wodociągi Miasta Krakowa zajęły 2. miejsce w skali świata - po Singapurze - jeśli idzie o jakość wody pitnej. Cały czas to podtrzymuję i głoszę, że mieszkańcy Krakowa są obsługiwani przez mistrzów świata. W związku z tą sytuacją już od lat wodę można pić prosto z kranu. Naszą troskę, jako samorządowców, budzi za to sytuacja w mniejszych miastach i na wsiach.

- Tam jakość wody jest gorsza?
- Przytoczę tu suche dane z raportu NIK. Wskazano w nim, że aż w 80 proc. skontrolowanych przedsiębiorstw woda nie zawsze spełniała parametry wymagane rozporządzeniem w sprawie jakości wody. W 1/4 skontrolowanych firm zakwestionowano co najmniej 20% próbek wody zbadanych przez inspektorów sanitarnych lub przez samo przedsiębiorstwo. W jednej jednostce zaledwie połowa ocen wydawanych przez powiatowe inspekcje sanitarne potwierdziła przydatność wody do spożycia. Informacje te dotyczą Polski, ale są też dane związane z Małopolską. Raport NIK wskazuje, że w wielu miejscowościach, np. w Bukowinie Tatrzańskiej, okresowo liczba turystów pięcio-, sześciokrotnie przekracza liczbę mieszkańców w związku z dużym napływem turystów w sezonie letnim czy zimowym, więc sieci wodno-kanalizacyjne w gminach na południu Polski są szczególnie narażone na przeciążenie. I dalej - według tych danych - najgorzej było w Czarnym Dunajcu, gdzie na koniec 2016 roku tylko około 10% budynków mieszkalnych było podłączonych do sieci wodociągowej (w Małopolsce 70%, a Czarny Dunajec - 10%), a zaledwie 16,5% do sieci kanalizacyjnej. W ciągu 7 lat objętych kontrolą wójt gminy Czarnej Dunajec w ogóle nie inwestował w sieć wodociągową, a sieć kanalizacyjna gminy została zwiększona o mniej niż 7%. Raport wspomina również o śląskim Szczyrku - tam długość sieci wodociągowej zwiększyła się o niecałe 3%, oraz o Bukowinie Tatrzańskiej - wzrost o 0,3%. Dane te przytaczam nie po to, aby piętnować, ale by przypomnieć o skali potrzeb.

STANISŁAW M. RYBICKI:

- W Światowym Dniu Wody musimy więc sobie szczerze powiedzieć, że wciąż jest jeszcze bardzo dużo wyzwań, które trzeba przepracować, i to nie tylko na szczeblu społecznym, ale i politycznym. Myślę, że na technicznym jesteśmy dość dobrze przygotowani. Natomiast obiecywanie, że w najbliższej przyszłości woda będzie tania, jest totalnie nieodpowiedzialne społecznie. Trzeba otwarcie mówić, że będziemy musieli ponieść pewne koszty.

KAZIMIERZ BARCZYK:

- Każdy powinien się domagać, aby woda na jego terenie była najwyższej jakości.

STANISŁAW M. RYBICKI:

- Może nie na każdym, ale tam, gdzie jest to konieczne. Bo jak taki apel usłyszy dyrektor Bochnia, produkujący najlepszą wodę na świecie, to do kranów wpuści nam wodę zdemineralizowaną... I to też nie będzie dobre rozwiązanie.

JAN MRZYGŁÓD:

- Jakość wody w Andrychowie i ościennych miejscowościach, bo gmina Andrychów jest gminą miejsko-wiejską, jest tak samo wysoka. Od 9 lat mamy membranowy system uzdatniania wody. I to się doskonale sprawdza. Woda w naszych wodociągach ma również jakość właściwą dla wody zdatnej do spożycia. Wprawdzie nie jesteśmy wicemistrzem świata, jak Wodociągi Miasta Krakowa, ale nasi mieszkańcy nie mają powodów do narzekań: w ich kranach także płynie woda doskonałej jakości. Aglomeracja Andrychów jest już skanalizowana w ponad 98 procentach, więc jednocześnie chronimy te zasoby wodne, które są na naszym terenie, przed zanieczyszczeniem zewnętrznym, które, niestety, w wielu miejscach Polski jeszcze się zdarza.

KAZIMIERZ BARCZYK:

- To niesłychanie ważne oświadczenie i zarazem świetna wiadomość.

BARTOSZ LEKSANDER:

- Czuję się podwójnie wywołany do odpowiedzi - raz jako przedstawiciel małych przedsiębiorstw wodociągowych, a drugi raz jako przedstawiciel podhalańskich przedsiębiorstw wodociągowych. Pragnę zapewnić i jednocześnie pocieszyć, że na Podhalu nie jest tak źle, jak wynikałoby to z raportu NIK. Nasz system zaopatrzenia w wodę jest bardzo bezpieczny.

- Skąd to wiemy?
- Małe przedsiębiorstwa nie są aż tak bardzo zobligowane do dbania o parametry wody, którą uzdatniają lub pobierają z ujęć. 12 prób w roku to nie jest bowiem reprezentatywne z punktu widzenia chociażby badań naukowych - to #prawda. Jednak nasze przedsiębiorstwo już dawno temu wprowadziło dużo wyższe standardy: mamy laboratorium zakładowe, które codziennie z różnych punktów pobiera wodę surową nieuzdatnioną, ale także wodę z końcówek. Dlatego też jesteśmy w stu procentach pewni jakości naszej wody. Nasza załoga, z której jestem bardzo dumny, dzięki ciężkiej pracy pozwala miejscowości uzdrowiskowej Rabka-Zdrój przynajmniej o tym jednym problemie zapomnieć. Na Podhalu można więc mieć odpowiednią sieć oraz jakość wody, w dodatku dostosowaną do potrzeb mieszkańców. Niestety, to kosztuje. I w związku z tym uśmiecham się do regulatora, przedstawicieli samorządu, a także do rządu, aby przychylnym okiem popatrzyli na postulaty płynące z branży wodociągowej. Chodzi o to, by dostosować cykle taryfowe do obecnych realiów gospodarczych.

- 12 miesięcy to dobry okres?
- Idealny. Na tę chwilę.

KAZIMIERZ BARCZYK:

- Gratuluję codziennego badania wody, a tym samym dbania o jej jakość.

STANISŁAW M. RYBICKI:

- Wodociągi rabczańskie zawsze tak działały. Gdy to sprawdzałem, byłem mile zaskoczony bardzo dużą częstotliwością pomiarów. Ówczesna pani prezes powiedziała mi, że skoro ustawodawca zapisał „minimalna ilość pomiarów”, to zawsze można ich zrobić więcej. To bardzo fajne podejście. Rabczańskie wodociągi mają więc we krwi troskę o jakość wody.

TADEUSZ BOCHNIA:

- Nie będę mówił, jak często badamy wodę, bo również robimy to bardzo często, w niektórych parametrach nawet co parę sekund. Nasza woda jest badana w całym łańcuchu dostaw: począwszy od ujęć, poprzez stację osłonowe, stacje wczesnego ostrzegania, aż po zakłady uzdatniania wody, które mają własne laboratoria czynne 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu.

- O czym Pan dyrektor zatem chce wspomnieć?

- O przyszłości, bo od 2020 roku mamy nową dyrektywę #- 2020/2184 - dotyczącą jakości wody do spożycia, która ma być właśnie implementowana. I w związku z nią w sposób istotny zmieni się parę rzeczy, m.in. podejście do jakości wody. Obecne, oparte na monitoringu w określonym przepisami zakresie i częstotliwości, zostanie w pewien sposób zastąpione podejściem opartym na ocenie ryzyka i zarządzaniu ryzykiem. Czyli mamy 4 artykuły w dyrektywie, tj. 7, 8, 9 i 10, które definiują np., jak powinno wyglądać zarządzanie ryzykiem w obszarach ujęć, jak chronić zasoby wodne. Dyrektywa dotyka także odpowiedzialności za wodę w instalacjach wewnętrznych. To całkowicie nowe rozwiązanie, które zakłada, że woda ma być zdatna do spożycia, czyli spełniać wszystkie wymagania, w kranie klienta. I to jest zupełnie nowy element.

- To realistyczne podejście?

STANISŁAW RYBICKI:

- To nie jest realistyczne podejście.

TADEUSZ BOCHNIA:

- Gdzie ma być robione to ostatnie badanie, nie jest jeszcze ustalone? Jeżeli nawet pomiary te nie byłyby robione w kranach, to i tak musi zostać ocenione ryzyko związane z wtórnym zanieczyszczeniem wody w instalacjach wewnętrznych. I będą za to odpowiedzialne podmioty, które posiadają tzw. obiekty priorytetowe, czyli szpitale, szkoły, żłobki, branża spożywcza... Z oceny tej będzie wynikało, że niektóre parametry można będzie badać rzadziej niż to jest określone w obecnym rozporządzeniu ministra zdrowia, ale niektóre parametry, gdzie ryzyko jest podwyższone, gdzie występują różnego rodzaju przekroczenia, będą monitorowane częściej. Przepis ten spowoduje więc, że system monitoringu będzie musiał się do tego nowego zadania dostosować. W dyrektywie jest zapis - dla dużych przedsiębiorstw - że np. pomiary muszą być online i być wykonywane co parę sekund. W ten sposób będziemy musieli wrócić np. do oceny zagrożeń dla naszych ujęć, co oznacza powrót do punktu wyjścia naszej debaty. Ocena ta będzie dotyczyła także przeciwdziałania skutkom zmian klimatycznych. Widzimy więc, że w tej nowej rzeczywistości prawnej wszystko będzie się zazębiało, czyli jest to takie holistyczne, całościowe spojrzenie na gospodarkę wodną i ściekową, na to, co dzieje się w środowisku oraz na to, co dzieje się z klimatem. Myślę, że to będzie pozytywna regulacja.

- Kiedy ta unijna dyrektywa wejdzie w życie?
- Dyrektywa musi zostać zaimplementowana do przepisów krajowych już w tym roku. Na szczęście przewiduje ona pewne okresy przejściowe. Pierwsze istotne zmiany zostaną wprowadzone od 2026 roku. Mamy więc czas, ale będzie to nowa rzeczywistość, do której trzeba się odpowiednio przygotować.

JAN MRZYGŁÓD:

- Znowu chciałem to trochę sprowadzić do ekonomii. Regulacja jest pozytywna, ale co na to regulator?

KAZIMIERZ BARCZYK, przewodniczący Stowarzyszenia Gmin i Powiatów Małopolski
KAZIMIERZ BARCZYK, przewodniczący Stowarzyszenia Gmin i Powiatów Małopolski Sebastian Dudek

- Chciałem podziękować wszystkim, szczególnie tym, którzy w ciągu ostatnich ponad 30 lat dokonali „skoku” w zaopatrzeniu w wodę dobrej jakości, a także za działania przeciwpowodziowe. To były inwestycje centralne, ale i lokalne. To tylko jeden z przejawów troski o ochronę wody, o jej oszczędzanie. Raz jeszcze gratuluję przedsiębiorstwom za dostarczanie dobrej dobrej jakości wody - tak wicemistrzom świata, czyli Wodociągom Miasta Krakowa, jak i wodociągom w Andrychowie i Rabce-Zdroju.

NASZE DEBATY

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na bochnia.naszemiasto.pl Nasze Miasto