Nie miał problemów. Ani zdrowotnych, ani emocjonalnych, ani rodzinnych. Dlatego jego zniknięcie jest takie zagadkowe. Tego dnia rodzina widziała go po raz ostatni. Zachowywał się zwyczajnie. Jak zawsze. Wyszedł z domu ubrany w koszulkę polo i jasne dżinsy. Zostawił wszystkie dokumenty, paszport, kluczyki do samochodu i telefon komórkowy.
- Nawet nie pomyślałam, że coś mogłoby mu się przytrafić - mówi Joanna.
To był zwyczajny dzień. Może trochę smutny, bo pochowaliśmy babcię.
- Po pogrzebie odwiedziła nas rodzina. Grzegorza nie było jeszcze w domu. Wyszłam, żeby go zawołać, niestety, nie znalazłam go - wspomina.
Nie było go także w domu u szwagierki, która mieszka w pobliżu. Wtedy po raz pierwszy pojawił się niepokój. Jeszcze tego samego dnia rodzina powiadomiła policję, strażaków, przyjaciół i znajomych. Szukali go w całej wiosce. Obawiano się że mógł dojść do Wisły. Być może stanął nad jej brzegiem, ziemia się obsunęła i wpadł.
- W akcji wzięły udział przeszkolone psy, wyczuły trop przy bramie wjazdowej do naszego domu, doprowadziły policję jednak tylko do środka dużej łąki w pobliżu. I stanęły - mówi żona Grzegorza.
To częściowo uspokoiło rodzinę. Jednak nie wyjaśniło tajemniczego zniknięcia. Pierwsza noc była koszmarem. Nerwy, płacz i bezradność. Przez kolejne dni młodego człowieka szukali wszyscy. Ludzie chętnie włączali się do akcji. Grzegorz był lubiany. Sympatyczny, wesoły i uczynny. Wszystko potrafił zrobić, taka "złota rączka". Z czasem akcję poszerzono o kolejne wioski. Także o Hebdów - w sąsiednim powiecie, z którego Grzegorz pochodzi, i w którym jeszcze do niedawna mieszkał z żoną i dziećmi.
- Nie gasiliśmy światła w domu, drzwi nie zamykaliśmy na klucz, licząc, że wróci - mówi Janina Podsiadło, teściowa Grzegorza.
Rodzina przygotowała setki plakatów, na których umieścila zdjęcie Grzegorza i numer telefonu kontaktowego. Kilka dni później zadzwonił młody człowiek.
- Twierdził, że ma Grzegorza i żąda okupu, groził, że jeżeli nie dostanie pieniędzy, zabije go - mówi Joanna.
Rodzina natychmiast powiadomiła policję. A tej błyskawicznie udało się namierzyć autora pogróżek. Okazał się nim młody chłopak, dzwonił pijany, dla żartu.
Były jednak też inne telefony.
- Ludzie mówili, że widzieli Grzegorza w okolicach bocheńskiego dworca PKP a także na terenie Gorzkowa i Brzeźnicy - mówi młoda kobieta. Każdy taki sygnał policja sprawdzała.
- Docieraliśmy do tych ludzi, po weryfikacji okazywało się, jednak, że to był ktoś podobny do zaginionego - mówi Adam Włodek, szef wydziału kryminalnego KPP w Bochni.
Akcja poszukiwawcza trwa. Fotografia Grzegorza została umieszczona na stronie internetowej policji a także na portalu zaginieni.pl (nr 09 - 1059).
Od zniknięcia mieszkańca Trawnik minęły trzy miesiące. Rodzina młodego człowieka nie może pogodzić się z tym co się stało. Nie potrafi sobie wytłumaczyć, dlaczego?
Miał przecież tyle planów. Zaginął w czwartek, w poniedziałek miał odebrać ponad 50-tysięczną odprawę z pracy.
- Chcieliśmy dokończyć remont domu, zmienić samochód. Planowaliśmy założyć konta naszym dzieciom - wylicza żona Grzegorza, która wierzy, że jej mąż żyje.
- Nie dopuszczam do siebie myśli, że mogło mu się coś stać - przekonuje.
W takim nastawieniu utwierdził ją jasnowidz, którego w ostatnim czasie odwiedziła.
- Twierdził, że mąż żyje, tylko stracił pamięć i nie wie, jak wrócić do domu - zapewnia. Nie wszyscy wróżbici jednak tak podeszli do zaginięcia Grzegorza.
- Były też wskazówki, aby jego ciała szukać w Wiśle, która przepływa w pobliżu domu. Policja zorganizowała nawet trzy akcje, podczas których przeszukiwano koryto rzeki. Nic jednak nie znaleziono - mówi z nadzieją w głosie Joanna.
Kobieta absolutnie wyklucza samobójstwo. Zapewnia, że nie było powodów.
- Mąż nie przepadał za wodą. Często jeździliśmy na wycieczki, wakacje. Nigdy nie byliśmy nad żadną wodą - jeziorem, rzeką czy morzem - wspomina.
Zniknięcie Grzegorza przeżywa cała rodzina.
- Jeszcze do niedawna praktycznie nie sypiałam. Kładłam się i nie mogłam zmrużyć oczu. Teraz śpię, ale bardzo źle, niespokojnie - mówi młoda kobieta.
Najgorzej jednak całą tę sytuację znoszą dzieci. Sześcioletnia Angelika i czteroletni Kuba. Dziewczynka jest zamknięta w sobie, cicha. Chłopiec buntuje się przeciw temu, co się stało. Pyta, dlaczego tato ich opuścił. Wmawia sobie, że ojciec go nie kocha.
- A ja jestem całkowicie bezradna. Zupełnie nie wiem, co mam powiedzieć dziecku. Jak wytłumaczyć takiego maluchowi, co się dzieje i jeszcze być na tyle silną, by przy tym nie płakać - zwierza się Joanna.
Z trwogą myśli o zbliżających się Świętach Bożego Narodzenia.Wie, że mąż bardzo kocha dzieci. Gdy wyjeżdżał do pracy za granicę, płakał, że się z nami rozstaje. Gdy wracał, potrafił stać i wpatrywać się w śpiące maluchy. Zawsze był uczuciowy. I bardzo oddany rodzinie.
- Nie wiem, jak przeżyjemy te święta, jeśli Grzesiek się nie znajdzie. Nawet boję się o tym myśleć. Ja cały czas czekam. I mam nadzieję - dodaje.
CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?